Więcej Jazzu, panowie!

Jestem głęboko przekonana, że w życiu każdego człowieka powinna być muzyka. Dosłownie. Potrzebuję jej jak powietrza i wy także jej potrzebujecie, chociaż możecie uważać, że nie tak bardzo albo w ogóle nie zdajecie sobie z tego sprawy.
To nie jest ta chwila, kiedy tłumaczę, dlaczego. Inaczej nie skończyłabym pisać do jutra, a z moich natchnionych treści niewielu zapewne by cokolwiek zrozumiało. Zresztą nie jestem zwolenniczką podawania wszystkiego na tacy, sami musicie (możecie!) postarać się o odpowiedzi, co wam w duszy gra. Do roboty, lenie.

W każdym razie mam zabawny zwyczaj (albo dziwną manię) wiązania ze sobą tego, co kocham. Dlatego czasem nazywam rzeczy w pozornie niedorzeczny sposób. Dwa półdzikie koty ochrzciłam imieniem Obiad, kociątko zaś z tego samego miejsca wołałam Sajgonka. I kiedy ktoś słyszy o tym po raz pierwszy, potwierdzam, jakby było to coś naturalnego: "o tak, Obiad, dobrze słyszysz". Bo faktem jest, że przez potężną część dnia myślę o jedzeniu.

Nikogo więc w rodzinie nie zdziwiło imię dla Bluesa. Coś jednak każe mylić je z podobnie brzmiącym "Biś" (od Biszkopta, pierwszego Ogona) i koniec końców wszyscy mówią coś w stylu: "ten twój, jak mu tam" albo: "ta biała klucha". Nie przeszkadza mi to.
Jeśli chodzi o tego malucha, zagorzali zwolennicy jedzenia kamieni (wiecie, bo rośliny też mają uczucia) i pierwsi do krzyżowania innych za ich "niegodziwe" trzymanie zwierząt, dawno zarzuciliby mi na głowę pętlę. Nie dość, że w ciemno(!) wzięłam szczura ze sklepu zoologicznego(!), to jeszcze bez towarzysza(!). Na pewno teraz biedny umiera na depresję. Hańba mi.
W rzeczywistości Bluesie był dużą niewiadomą. Podobno zanim do mnie trafił, siedział wyłącznie z myszami. Na dodatek nie przejawiał typowo społecznych zachowań. Kiedy został w miarę oswojony, zaczęłam rozmyślać, czy aby dobrze się u mnie czuje i, rzecz jasna, czy nie sprawić mu szczurzego kompana. W kupie raźniej, jak mówią bliżej nieokreśleni "oni".
Problemem była możliwość nieakceptacji drugiego gryzonia przez Białaska. Tłukłam się z tą myślą kilka miesięcy, ponieważ w obecnych warunkach nie mogłam sobie pozwolić na kolejną klatkę. Poza tym, jeśli ten drugi również musiałby być sam, logiczniej byłoby od razu wziąć parkę.
A ja rzadko bywam logiczna.

I tak... (chwila na licznie) już trzeci tydzień po moim pokoju ganiają dwa gryzonie. Zawarłam układ z facetem ze znajomego sklepu zoologicznego, że mogę przynieść z powrotem nowego szczurka, jeśli ten nie dogada się z Bluesem.
Dogadał się.

Za sprawą wizji rozlewu krwi i panicznych pisków, kombinowałam, żeby jak najdelikatniej przedstawić sobie chłopaków. Pozwolenie na wąchanie pudełka, trzymanie nowego malucha w kocyku Białasa, zapoznanie na "ziemi niczyjej". O dziwo, Blues nie wykazywał praktycznie żadnego zainteresowania potencjalnym kolegą. Mnie zabrakło pomysłów, więc dla większej kontroli zdjęłam górę od klatki i po prostu wrzuciłam obu chłopaków do kuwety. Zamieszkali razem pierwszej nocy. Od trzeciej - spali już obok siebie.
Tak Blues zyskał swojego Jazza. Między nimi jest niecały rok różnicy, więc Białas wydaje się kolosalny przy niespełna trzymiesięcznym towarzyszu. Nie dominuje go jednak, jest wręcz zadziwiająco wyrozumiały, bo daje po sobie chodzić i nie przeszkadzają mu zaczepki. Czyszczą się nawzajem, jedzą ze wspólnej miseczki i czasem jeden drugiego doprowadza do porządku. Czyli wszystko między nimi gra.
Blues co prawda wciąż jest małym leniuchem i czasem zastanawiam się, jak wytrzymuje z tym młodocianym wulkanem energii, ale mam nadzieję, że wyjdzie mu to na dobre.


Korzystając z okazji, bo dawno nie było wpisu, a w tzw. międzyczasie sporo się działo, mały update:
* w domu jest ŁYSA świnka o imieniu Tosia. Nie mam pojęcia, jak ją głaskać, ale jednocześnie to znakomity termofor (skinny mają temperaturę ciała 38-40 stopni C);
* kocia jest ze dwa razy większa niż pierwotnie i jakieś sto razy bardziej wkurzająca;
* po letnim strzyżeniu pies wciąż wygląda jak hiena (moje małe dzieło);
* coś jest nie w porządku z jedzeniem u Izydy, bo wcina psie żarcie, a swojego nie ruszy. Żebra o kurczaka albo chodzi głodna. Czeka nas wizyta u pana doktora.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Są takie dni

Doktor Pies

Syndrom szczeniaczka