Panna z dużego miasta

Izyda to prawdziwie domowa kotka. Mogłaby jeść, spać w ciepełku i przez dobry kawałek dnia gapić się przez okno. Naturalnie zdarza jej się więcej niż często narozrabiać albo ładować swoją ciekawość nie tam, gdzie trzeba. Zbesztana, natychmiast wdaje się w pyskówkę i chociaż ostatecznie ustępuje, ma w zwyczaju okazywać niezadowolenie wywijaniem ogonem na prawo i lewo. Potem, jak gdyby nigdy nic, kładzie się na ziemi i z ugiętymi uroczo łapkami pokazuje brzuszek. Ja wiem, że ona WIE, że nie można jej się wtedy oprzeć. I cwaniara świetnie to wykorzystuje. Robi też wokół siebie mnóstwo hałasu, gdy ogarnie ją nuda albo wygłodniały brzuszek upomni się o swoje.
Na co dzień kojarzy mi się z małą damą, która dumnie eksponuje wszystkie swoje atuty, a przy tym wyjątkowo zadziera nosa. Aż zdarzy jej się nie wyhamować po rozbiegu i wpaść na szybę, na chwilę stracić równowagę i niemal spaść z oparcia fotela lub zrobić cokolwiek innego, co ludzie zwykle uwieczniają na filmikach pt. "śmieszne koty", a potem śmieją się niepohamowanie. Nikt nie jest doskonały. Poza Izydą. Bo nawet w takich sytuacjach szybko odzyskuje rezon i wdzięczy się dalej z wyrazem na pyszczku "tu nic nie zaszło, czego się szczerzysz gawiedzi?"

Ostatnio poznaję tę miastową pannę z innej strony.
To jej druga wizyta na wsi i o ile pierwszą bezpośrednią stycznością z naturą była przerażona, tak teraz nie może się nią nacieszyć. Już od rana drze kocią japkę, wykrzywiając się jak Chińczyk, żeby wyprowadzić ją na spacer do ogródka. Z zapałem wszystko obwąchuje, żeby nagle wystrzelić jak z procy, a ty nadąż za nią nieszczęsny człowieku, skoro już musiałeś wsadzić ją w te cholerne szelki.
Moknięcie wciąż jest niefajne, więc podczas deszczu szaraczka nie wyściubia nosa z domu. To można jednak koci wybaczyć, bo w końcu kto lubi mieć mokre łapki? Całą energię można przecież wykorzystać w inny sposób. I tak obserwuję, jak kocinie odbija palma, kiedy biega po pokoju wydając coraz dziwniejsze odgłosy, rzuca się na rolkę po papierze toaletowym i zaczepia Rutera, bo swoje regularne zabawki gdzieś beztrosko wtryniła.
Przy okazji mam zapewniony względny spokój od owadów, gdy wieczorem kładę się spać. A to dlatego, że Izyda obudziła w sobie łowcę. Nie jestem do końca pewna, ile pechowych owadów padło jej ofiarą, gdyż wszystkie dowody kocina zjada. Zaniechałam przesadnie się tym interesować po tym, jak dwie tłuste muchy przestały bzyczeć pod kocimi łapami, a koniec ich egzystencji obwieściło mlaskanie.
Cóż, czasem nawet królowa musi zrzucić kieckę.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Są takie dni

Doktor Pies

Syndrom szczeniaczka