Na imię jej "dobroć"

Do dziś mam w pamięci dzień, w którym do rodziny trafiła amstaffka. Maleńki cień szczeniaka, z zaczerwienionymi od mrozu łapkami, sterczącymi na wszystkie strony kostkami i świerzbiącą skórą. Brzuszek zupełnie zniknął po tym, jak zwróciła w samochodzie kluski, którymi ją napchano przed przekazaniem.
Od pierwszej chwili wiadomo było, że z dzieciaczyną jest coś nie tak. Wyglądała po prostu żałośnie. A jednak kupiła nas wszystkich rozweseloną mordką, ogonem, fruwającym jak śmigło i świadomością, że sama już zdecydowała. Podreptała za moim tatą, kiedy ten odszedł kawałek na bok, by odebrać telefon. Krążyła wokół niego, jakby już widziała w nim swojego opiekuna i obrońcę.

Wieczorem tamtego dnia, gdy pierwsze emocje opadły, stał przed nami obraz nędzy i rozpaczy. Jeszcze tydzień i byłoby po niej - zawyrokował lekarz weterynarii. Psina miała przed sobą długą drogę powrotu do zdrowia, tę jednak pamiętam jak przed mgłę. Być może dlatego, że mała była po prostu naszym drugim, kochanym psem. Najważniejsze, że zjadała swój przydział, dogadywała się z Ruterkiem i zachowywała jak na szczeniaka przystało.
Nowej towarzyszce należało oczywiście nadać imię. Mogliśmy się zastanawiać nad najbardziej wymyślnymi nazwami, jednak tata miał już swoją. Zapytał, jak po angielsku jest "dobroć". I tak mieliśmy już swoją Goodness.

Gudi, Gunia, Gudaska.
Zdarzało mi się też mówić do niej lub o niej na różne inne sposoby. Cielak, Pysia, Gadzina, Rudy Smok. Pasowało do niej każde z tych określeń, ale to jej główne imię opisywało ją najlepiej - taką, jaka była, a nie, jaką widzieli ją inni.
Największym jej zarzutem była oczywiście sama rasa. Amstaff kojarzy się z obrazem psa o morderczym instynkcie, wykorzystywanym do walk, będącym oprawcą niewinnych dzieci w historiach nagłaśnianych przez brukowce. Nic, tylko się bać. Brr...
Nie spodziewałam się, że ludzie pogrążeni są w ciemnocie do tego stopnia, by naprawdę wierzyć, że każdy dobrze zbudowany pies z dużą paszczą jest wcieleniem zła. Od czasu pojawienia się Gudaski zmieniłam zdanie. Ludzie potrafią być naprawę głupi.
Podczas spacerów wiele osób wzdrygało się na widok suczki i obchodziło ją szerokim łukiem, matki z rozpaczą chwytały swoje rozbestwione dzieci, a mnie zadawano bardzo dziwne pytania. Jak to, czy nie boję się, że zostanę zagryziona we śnie. Bo przecież takie niebezpieczne zwierzę prowadzę na smyczy. Najprawdopodobniej jestem szalona i igram z życiem. Dziwne, że w ogóle żyję.


Nie, proszę państwa, amstaff nie musi być tym wszystkim. Może być świetnym towarzyszem. Może witać was po powrocie do domu z takim entuzjazmem, że w końcu zbije ogonem lustro w przedpokoju. Może chodzić za wami i niutać do czasu, aż wreszcie zwrócicie na niego uwagę. Wylizać załzawioną twarz albo zraniony palec. Cieszyć paszczę tylko dlatego, że wy się cieszycie. Każdym swoim dniem dawać do zrozumienia, że dobrze zrobiliście, zabierając go wtedy spod kościoła i rozjaśniać wam życie.
Może być Goodness.

Mój tata nie mógł nadać tej zabiedzonej kulce szczęścia lepszego imienia.
Wszystkiego najlepszego, tato.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Są takie dni

Doktor Pies

Syndrom szczeniaczka